Dzieciństwo wiejskie – sielskie i niesielskie.

Fotografie, dokumenty i relacje wspomnieniowe w świetle historii mówionej polskiej wsi
Niepublikowane archiwalia z XIX-XX w. ze zbiorów IAE PAN

Katarzyna Kość-Ryżko, Ewa Baniowska-Kopacz

Warszawa 2024

4. O czym mówią zdjęcia zamieszczone w Albumie

Zapraszamy w antropologiczną podróż do krainy wiejskiego dzieciństwa z przełomu XIX i XX wieku. Jej trasę wyznaczyłyśmy kierując się subiektywnym gustem, doświadczeniem zawodowym i troską o „bezpieczeństwo podróżujących”. Tłumaczy to w pewnym stopniu konwencjonalność, jeśli nie zachowawczość wyznaczonych na niej przystanków. Zdajemy sobie sprawę, że przedstawioną opowieść fotograficzną można konstruować na wiele różnych sposobów, dowolnie dobierając ilustracje i tworząc wokół nich narrację. Każda przedstawiona historia jest, w pewnym stopniu, wypadkową realnych zdarzeń, umiejętności tworzenia fabuły oraz optyki, z jaką kronikarz patrzy na świat i ludzi. Raz przetarty szlak, nie wyklucza jednak istnienia innych dróg prowadzących do celu, a każda opowieść może mieć swój dalszy ciąg. Również ta o wiejskich dzieciach, które na zawsze nimi pozostały, aby, spoglądając z archiwalnych fotografii, zaświadczać o swoim losie i przeszłości. A przeszłość ta, choć czasami wydaje się to mało prawdopodobne, rzadko kiedy jest tak sielska, jak to przedstawiali twórcy sentymentalnych pejzaży folkowo-ludowych. Niech wiec przemówią zdjęcia!

Dziecięce portrety

„Ojciec mój nauczyciel tamtejszego gimnazjum – filolog klasyczny, był w Dzierążniu nauczycielem w szkole podstawowej, jak również prowadził tajne nauczanie przygotowując starszą młodzież do matury. Również fotografował. Pamiętam, że były to śluby, pogrzeby – rodzina nad otwartą trumną, koniec roku szkolnego itp. Również przez całą wojnę fotografował naszą rodzinę w różnych okolicznościach. Często były to zdjęcia robione ze statywu aparatem „na kliszę”. Techniczna obróbka wyglądała tak, że np. naświetlanie papieru następowało przez otwór w kocu, którym zasłonięte było okno przed działaniami promieni słonecznych” (Maria Drogomirecka-Horowska, fragm. listu dołączonego do zdj. 349/ 1-5).

Trudno uwierzyć – zwłaszcza w epoce wszech obecnych telefonów mobilnych z wbudowanymi aparatami fotograficznym i zalewu zdjęć selfie – że jeszcze kilkadziesiąt lat temu można było nie mieć ani jednego własnego, indywidualnego zdjęcia. Takiego, na którym jest się samemu, bez licznej rzeszy

krewnych, ewentualnie z ulubionym zwierzęciem; zdjęcia, którego forma potwierdzałaby, że na krótką chwilę błysku migawki obiektyw aparatu był skupiony właśnie na tej, a nie innej twarzy. Portret to niezbity dowód, że jest się ważnym – dla kogoś, dla siebie, dla innych, po prostu… Świadectwo doniosłości własnego życia i towarzyszących mu okoliczności, a także zbytku, bo ktoś „nie żałuje na dziecko wydawać” – a więc pewnie docenia, a może nawet kocha?

Osobliwość portretów i portretowania zawiera się również w tym, że w swej istocie mają coś z daru. Nierzadko zresztą dosłownie stanowią formę podarunku, wręczanego samemu sportretowanemu lub innym osobom z nim związanym. Z takim zamiarem bywają też wykonywane, czego sporo przykładów znajdujemy w listach załączonych do przekazanych zdjęć. Obdarowanie kogoś własnym wizerunkiem: „na pamiątkę”, „ku pamięci”, „dla niezapomnienia”, „aby wspominać”, to swoisty akt zawierzenia i związania się z kimś „na zawsze”, a przynajmniej na tak długo, jak pozwoli trwałość papieru fotograficznego. „Przesyłam ci swój cień” – napisała darczyni jednego ze zdjęć na jego odwrocie. Komu i z jakiej okazji sprawiła tak szczególną ofiarę – nie wiemy. Nie zachował się żaden

inny detal tej historii. Tylko tyle i aż tyle. Cała reszta: brak danych. Mimo to intuicyjnie zgadzamy się z Dariuszem Czają, gdy we wprowadzeniu do książki o Augustynie Czyżowiczu7, pisze: „(…) zdjęcia są przedłużeniem naszej pamięci. Certyfikatem niegdysiejszego istnienia: ludzi, zwierząt i rzeczy” (Czaja 2011: 6).

W listach towarzyszących wysyłanym zdjęciom zawarte bywają też opowieści, które drobiazgowo odtwarzają genealogię portretów, jak chociażby ta przytoczona przez redaktor Marię Bijak w numerze specjalnym „Nowej Wsi”, poświęconym podsumowaniu wyników konkursu na fotografię chłopską:

„Na jednej z fotografii z 1914 r. jest kobieta z 4 małych dzieci. Czułym gestem przygarnia je do siebie, jakby chciała obronić przez złym losem. Obok stoi mężczyzna. Zdjęcie, jak wiele innych. Dopiero z listu wnuczki (kobiety ze zdjęcia) dowiemy się, że zrobione ono było dla dziadka przebywającego w niewoli na dalekiej Syberii. »Babcia nie miała pieniędzy, żyła w biedzie, więc obcy człowiek opłacił usługę, tyle że i on się sfotografował (…). Kiedy dotarło do dziadka wszyscy podawali je sobie z rąk do rąk, bo każdy widział na nim swoich bliskich… Dziadek chronił tę fotografię jako coś najcenniejszego… A po latach kiedy wrócił, zdjęcie zawisło koło obrazu Matki Boskiej. I wisiało do momentu przekazania go na konkurs«” (pisownia oryginalna) (1985: 23).

Wynalezienie i upowszechnienie fotografii sprawiło, że coraz więcej osób mogło zrealizować swoje marzenie i zamówić portret bliskiej osoby lub obdarować kogoś własnym wizerunkiem. Pomimo że, jak słusznie zauważa Aleksandra Garlicka: „portret fotograficzny pojawił się na wsi polskiej wcześniej niż żarówka elektryczna i radio – mniej więcej w tym samym czasie, co chłopska gazeta” (Garlińska 1985: 4), to nadal był to spory wydatek i nie każdy mógł sobie na niego pozwolić. Dlatego też, w przeciwieństwie do portretów mieszczańskich, wśród chłopów przeważały ujęcia nie indywidualne, ale rodzinne i zbiorowe, często wykonywane przy okazji jarmarków lub odpustów. Dzięki tym wszystkim zdjęciom – starym, archiwalnym, często zniszczonym, ale autentycznym – my również możemy obcować z owymi „niezbitymi dowodami na ludzkie istnienie”, co w dobie sztucznej inteligencji (AI) obdarzonej umiejętnością generowania nieskończonej liczby twarzy osób nieistniejących w rzeczywistości, wcale nie jest oczywiste.

Nawet kiedy fotografia okolicznościowa stała się stosunkowo powszechna na wsiach, uwiecznianie własnych dzieci wciąż nie należało do działań zwyczajnych i szeroko podejmowanych. Stąd też, mało które mogło poszczycić się własnym portretem. Te zaś, które przetrwały często są zniszczone, słabej jakości, wyświechtane. Znać po nich, że wędrowały i żyły życiem swoich właścicieli. Mimo to ich spadkobiercy (lub obecni posiadacze i kolekcjonerzy) przechowują je pieczołowicie i skrzętnie – nawet te pozałamywane na rogach i wybarwione słońcem, przedstawiające nieznanych ludzi lub dalekich krewnych, o których imiona nie ma już kogo zapytać. Motywacje bywają różne; niewykluczone, że bliska jest im postawa wyrażona przez Bartosza Flaka i Martę Miśkowiec, pracowników Muzeum Fotografii w Krakowie, którzy uważają, że:

„Błędy i niedoskonałości to nie tylko kwestia estetyki. Pozwalają one na rozbicie fasadowej referencyjności zdjęć, otwierając je na inne sensy i umożliwiając im bycie autonomicznymi światami. Sam czas działa na korzyść takiego myślenia. Z biegiem lat, gdy fotografie oddalają się od swoich narodzin, stają się coraz bardziej fascynujące przez obcość wynikającą z anachroniczności. To, co sfotografowane, z czasem nabiera niezwykłości” (Flak, Miśkowiec 2017: 10).

Powodów, dla których portrety mają wartość dla swoich posiadaczy jest znacznie więcej; niektóre są prywatne, inne spersonalizowane, pozostałe niejednoznaczne. Trudno też wykluczyć, że przypisywanie dawnym fotografiom wagi wynika z tlącego się w nich przeczucia i obawy, iż ta nietrwałość

i kruchość przedmiotów oraz mgła zasnuwająca wspomnienia dosięgnie kiedyś także ich samych? A może z niepozbawionego nadziei przekonania, że patrząc w oczy ludzi utrwalonych na zdjęciach, można dojrzeć swój własny los oraz odnaleźć miejsce w korowodzie następujących po sobie pokoleń,

aby ze spokojem poddać się rytmicznemu cyklowi kolejnych etapów życia…

Decydując się na wyeksponowanie w Albumie wątku portretowego w kontekście podmiotowości dzieci wiejskich, pomimo małej liczby tych przedstawień w posiadanym zbiorze, kierowało nami przekonanie, że – parafrazując tytuł książki Ewy Bartuszek – stanowią one ważną reprezentację nieistniejącego już dziecięcego świata, która jest czymś znacznie więcej niż tylko „martwym papierem” (por. „Między reprezentacją a martwym papierem. Znaczenie chłopskiej fotografii rodzinnej”) (Bartuszek 2005). Seria zdjęć wybranych do tego rozdziału liczy dziewięć sztuk i zawiera głównie wizerunki jednostkowe, sytuacyjne lub okolicznościowe; jest wśród nich również jedno zdjęcie legitymacyjne. Ich skromna liczba najlepiej świadczy o tym, że fotografowanie dzieci, zwłaszcza pojedynczo, nie było częstym procederem. Owszem, zdarzają się portrety studyjne, wykonane w atelier: na tle egzotycznych widoków lub kolorowych zasłon, przedstawiające modela na tronie, na wysokim stołku, w otoczeniu kwiatów, antycznych mebli, atrakcyjnych miejskich zabawek, jakich wiejskie dzieci nigdy nie posiadały, czy też innych atrybutów odświętności i wyjątkowości danego zdarzenia (wypożyczone stroje, dziwne nakrycia głowy, usztywnione pozy). Niewiele jest takich przedstawień w prezentowanej kolekcji, a jeszcze mniej w Albumie, który na jej podstawie przygotowałyśmy. Za naszą decyzją przemawiał

argument autentyczności, który tutaj oznaczał: miejsce wykonania, otoczenie, stopień ingerencji fotografa w „naturalność obiektu”: jego wygląd, ubiór, gest. W konsekwencji przyjęłyśmy wobec zdjęć zasadę „spełniania kryterium wiejskości, naturalności i chłopskiego stylu”. Mamy przy tym świadomość, że „portrety dzieciństwa”, które pokazujemy, też są wytworami różnych wizji, kreacji i wyobrażeń na dany temat – poczynając od autorów zdjęć, przez osoby fotografowane, po autorki tej pracy. Starałyśmysię jednak, w miarę możliwości, nie ingerować w ich pierwotny przekaz i zachować dystans wobec nasuwających się interpretacji. Miałyśmy przy tym na względzie, iż są to zdjęcia z prywatnych albumów, a nie z badań terenowych, bądź artystycznych plenerów. Choć trudno nie zgodzić się tutaj z Susan Sontag, która twierdzi, że: „Koniec końców, czas stawia większość fotografii, nawet najbardziej amatorskich, w rzędzie dzieł sztuki” (Sontag 2009: 29). Chcąc jednak sprostać przyjętemu założeniu, aby o wiejskim dzieciństwie „mówiły obrazy”, zdecydowałyśmy się na umieszczenie obszernych opisów źródłowych na końcu Części II, zamiast przy zdjęciach, gdzie ograniczał nas limit znaków. Już samo nadawanie im tytułów było jak poszukiwanie adekwatnych słów przez mówcę niewprawionego w obcym języku.

Album zaczynamy więc od kilku zdjęć, które umownie nazywamy portretami. Wykonano je dzieciom w różnym wieku i w różnych okolicznościach, ale choć przedstawiają pojedyncze osoby, to stanowią preludium do dłuższej opowieści o etapach wrastania dziecka wiejskiego we wspólnotę i stawania się jej częścią. Początkiem wszystkich osobistych historii jest rodzina. To nasz „kraj pochodzenia”: matka, ojciec, rodzeństwo, krewni. Rodzina stanowi genezę każdej jednej więzi, jaką człowiek nawiąże w trakcie swego życia. Jej siłę buduje się poprzez wzajemne zaangażowanie i wspólne aktywności, pracę, świętowanie, zabawę, działalność, samopomoc, wsparcie w trudnych chwilach. Człowiek wychowany w wiejskim środowisku, osiągając dorosłość, na ogół był dobrze przygotowany do życia z ludźmi i między ludźmi. Dzieci chowały się gromadnie, pomiędzy dorosłymi i rówieśnikami; naśladując ich zachowania uczyły się zasad pożycia i bycia „jak wszyscy”. Mimo to każde z nich było osobne, miało własną historię i drogę do przebycia. Większość z dzieci uwidocznionych na fotografiach doszło już do jej kresu, a świat, który za ich pośrednictwem oglądamy, już nie istnieje. Tylko z kart tego Albumu nadal spoglądają na nas jako niemowlęta, kilku- i nastolatkowie; nieśmiałymi głosami opowiadają o swoim dzieciństwie i jego zwyczajnej niepowtarzalności.

Dziecko w rodzinnym kręgu

„Nieco ponad 30 lat jestem poza rodzinnym domem, a mimo to często powracam tam do żyjących rodziców i miejsc mego dzieciństwa. Mimo istotnych zmian jakie zaszły w mojej rodzinnej wsi (Wieszkowo, gm. Krzywyń, woj. leszczyńskie), nadal mam w pamięci tamto Wieszkowo,wieś cichą i spokojną, wieś moich wspaniałych przeżyć za pan brat z przyrodą. Tam chętnie powracam do czasów Jasia, i nie wstydzę się nigdy mego chłopskiego pochodzenia. Wprost przeciwnie, byłem z tego dumny, a dla ludzi ze wsi żywię wielki szacunek. Inne stany wielce poważam, nie mogę jednak zapomnieć o korzeniach, z których wyrosłem. Stąd, a nie z innych pobudek wynika moje wyeksponowanie wiejskiego pochodzenia (18.10.1983)” (Jan Grzesiński, fragm. listu dołączonego do zdj. 343/1-37).

Przeciwieństwem dominującego obecnie indywidualistycznego podejścia do człowieka, które akcentuje jego jednostkowość i autonomię, a w odniesieniu do dziecka – stawia je w centrum uwagi i zbiorowych starań, jest perspektywa kolektywna. To dobro wspólne, grupowy interes i wzajemne powinności wyznaczają kierunek podejmowanych w rodzinie i społeczności działań. Wizja świata opartego na tych zasadach była charakterystyczna dla XIX-XX – wiecznej polskiej wsi, a odstępstwa od niej uważano za nieuzasadnione i szkodliwe dziwactwa. Oznaczała ona także, że lokalna społeczność i jej członkowie tworzą wspólnotę opartą na zależności, wymianie, współpracy i podzielanych wartościach.Tak rozumiany kolektyw tworzyły rody i rodziny, składające się z przedstawicieli kilku pokoleń, w tym także z większej lub mniejszej gromady latorośli. Ich rolę i znaczenie wyznaczał przede wszystkim wiek oraz, pozostająca z nim w ścisłej zależności, przydatność do pracy w gospodarstwie. Wszelkie inne atuty, talenty i przymioty osobiste, choć niejednokrotnie zauważane i doceniane, miały drugorzędne znaczenie, a z większym zainteresowaniem spotykały się wtedy, gdy „dzieciak był już odchowany”, a prawdopodobieństwo jego przedwczesnej śmierci malało. Elementem chłopskiego wychowania i przyuczenia potomstwa do dobrego życia było także wskazanie właściwego mu miejsca w wioskowej społeczności. Zmienić je nie było łatwo, choć z czasem, w miarę przekształcania się wsi i jej modernizacji, udawało się to coraz liczniejszym jednostkom. Nierzadko – choć nie zawsze – dostarczało to powodów do rodzicielskiej i zbiorowej dumy.

Pragmatyzm i brak sentymentalizmu w chłopskim podejściu do dzieci, to przede wszystkim pochodne trudnych warunków życia, w jakich przyszło im egzystować. Rodzi się jednak pytanie, czy w takich realiach było w ogóle miejsce na bliskość, czułość, silne więzi uczuciowe między dziećmi i rodzicami oraz rodzeństwem. Wątpliwości tego rodzaju musiały pojawiać się już wcześniej, gdyż o próbie ich rozwiania świadczyć może uwaga poczyniona już kilkadziesiąt lat temu przez doświadczoną badaczkę wsi i pedagog, w znamiennej dla tych czasów formie:

„Patrząc na stanowisko dziecka w rodzinie chłopskiej, trudno uwolnić się od pytania, czy rodzice kochają swe dzieci? Pytanie to narzuca się samo, ale właściwiej byłoby je uchylić, sądzę bowiem, że nie można znaleźć na nie odpowiedzi. Trudno jest ustalić od zewnątrz temperaturę cudzych uczuć. Sądzimy o niej ze słów i z postępowania; ale słów sentymentalnych w tym środowisku szukałoby się na próżno, a formy postępowania wskazywałyby raczej na brak miłości dla dziecka. Jakżeby jednak można odmawiać ludziom tego uczucia wyrastającego z podłoża instynktu? (…) Wydaje mi się, że miłość rodzicielska, która wyraża

się w czułości, tkliwości, w niesieniu pomocy, w opiece, w rozumieniu i zaspokajaniu potrzeb skupia się w rodzinach włościańskich na niemowlętach, że okres nasilenia miłości w tej formie jest równie krótki, jak krótki jest okres dzieciństwa wiejskiego” (Librachowa 1934: 31).

Zgromadzona dokumentacja źródłowa, zarówno fotograficzna jak i wspomnieniowa, szeroko odnosi się to tych kwestii i ukazuje obraz wieloraki, jednak dosyć jednoznaczny. Relacje międzyludzkie w rodzinnym kręgu były silne i trwałe, choć z pewnością mniej wylewne, pozbawione ckliwości, słownego okraszania i świadomego ich pielęgnowania w porównaniu do norm przyjętych we współczesności. Warto przywołać w tym miejscu wymowny fragment włościańskiego pamiętnika, którego autor jeszcze na początku XX w. pisał:

„W rodzinach było dużo dzieci. Przeciętnie bywało po 6-7, ale bywało też po 12-15. Potomstwo uważali za błogosławieństwo Boże, a bezdzietne kobiety za niegodne tego błogosławieństwa i małżeństwa. Kobiety, nie mające potomstwa, czuły się z tego powodu nieszczęśliwe. Ale też śmiertelność między dziećmi była wielka, bo zaledwie tylko połowa odchowywała się, reszta zaś wymierała. Najwięcej w niemowlęctwie i w pierwszych latach życia wskutek niedostatecznej opieki i nieszczęśliwych wypadków, gdy rodzice byli poza domem, w polu, na weselu itp., wskutek lichego odżywiania, chorób dziecięcych, złego leczenia itp.” (Słomka 1929: 179).

Powściągliwość w uzewnętrznianiu rodzicielskich uczuć i emocji, której nierzadko towarzyszyły duża dyscyplina wychowawcza, egzekwowanie posłuszeństwa i kary cielesne, nie wykluczała wzajemnego przywiązania, troski i serdeczności. Mimo to, trudno w kontekście wiejskiego dzieciństwa mówić o jakimkolwiek rozpieszczaniu potomstwa. Prędzej wrodzona skłonność do odczuwania radości z samego faktu życia, i to w jego najprostszej formie, oraz przyjemność obcowania z ludźmi i przyrodą, dostarczały powodów do dziecięcego szczęścia bardziej niż jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. Więzi rodzicielskie

i krewniacze oraz bliskość pomiędzy członkami rodzinnego kręgu tworzyły się i umacniały w codziennym znoju, pracy i trudzie, a gdy nadszedł odpowiedni czas również we wspólnej zabawie i świętowaniu lub żałobnym opłakiwaniu tych, którzy odeszli. Odwieczny cykl przyrody i życia ludzkiego splatały się

w zgrany taneczny duet. Dodawały siły oraz witalności, które pomagały przetrwać niejeden kryzys i zwrot historyczny. Korowód następujących po sobie pokoleń w wielodzietnych chłopskich rodzinach był najlepszym gwarantem, że człowiek ma swoje miejsce we wspólnocie i nie zostanie sam w potrzebie;

przynależy bowiem do większej całości, z którą tworzy osobny byt i niepodważalną jakość, które mają swoją logikę oraz sens.

W zbiorze zdjęć wybranych do tego najobszerniejszego rozdziału znalazło się 98 fotografii, które ilustrują wybrane aspekty zagadnień zasygnalizowanych w tytule. Wprowadzenie czytelników „do rodzinnego kręgu” zaczynamy od symbolicznego przekroczenia progu domu. Prezentacja przykładowych domostw, będących fundamentalną przestrzenią funkcjonowania wiejskich rodzin i ostoją ich bezpieczeństwa, poprzedza wejście w orbitę prywatności i intymności chwil oraz ludzi, których uwieczniają te zdjęcia. Zaczynamy od przedstawień ukazujących dzieci w otoczeniu ludzi, z którymi dzielą różne stopnie pokrewieństwa: z rodzicami (czasami z obojgiem, ale niekiedy też tylko z matką lub ojcem), rodzeństwem oraz dalszymi krewnymi – dziadkami, wujostwem, kuzynostwem.

Okoliczności powstania fotografii, które, jeśli to tylko możliwe, skrupulatnie opisujemy w załącznikach do zdjęć, mówią też wiele o istocie stosunków międzyludzkich i międzygeneracyjnych łączących uwidocznione na nich osoby. Stała obecność dzieci wśród starszych i ich spraw oraz uczestnictwo

najmłodszych we wszystkich publicznych wydarzeniach wioskowych (jak na przykład: obrzędy, uroczystości, zgrupowania, jarmarki) oraz ceremoniach rodzinnych (z pogrzebami włącznie), pokazuje, że dzieciństwo wiejskie, to krótki okres terminowania do dorosłości. Ta zaś oznaczała zazwyczaj przejęcie po przodkach nie tyle schedy, co odpowiedzialności – i to nie tylko za siebie, ale również za pozostałych członków rodziny i wspólnoty, zwłaszcza tych, którzy wymagali opieki i nie byli w stanie funkcjonować samodzielnie.

Dziecko jako część wspólnoty lokalnej i jego codzienność

„Zdjęcie (…) przedstawia zwózkę zboża przez mojego ojca po zakończeniu żniw w okolicach pól uprawnych dawnej wsi Gać k. Przeworska. Rodzina

moja po zwiezieniu tego zboża dokonywała omłotów ręcznie cepami, bo maszyn nie było. Zdjęcie to utrwalił inż. Ignacy Solasz kierownik pierwszego

w Polsce Wiejskiego Uniwersytetu Ludowego w Gaci Przeworskiej. Zbiory, t.j. koszenie tego zboża dokonywano ręczniesierpami i kosami, bo maszyn

żniwnych w tym czasie na wsi rolnik nawet nie widział. Wieś była zacofana i przeważnie służyła na folwarku ks. Lubomirskiego” (Antoni Folta, fragm.

listu dołączonego do zdj. 126-3).

Kolejny duży zbiór zdjęć prezentowanych w Albumie, nazwałyśmy „Dziecko jako część wspólnoty lokalnej i jego codzienność”, liczy on 58 zdjęć ujętych w 3 grupy: Wychowanie do pracy i poprzez pracę (34), W relacji z przyrodą i zwierzętami (13) i Sprawy publiczne, stowarzyszenia wiejskie (11).

Rozdział ten jest tak okazały nie bez powodu. Dziecko bardzo szybko stawało się członkiem nie tylko rodziny, ale także najbliższego kręgu sąsiedzkiego. Towarzysząc dorosłym – najczęściej mamie, ale także ojcu i innym krewnym czy sąsiadom – od samego początku stawało się uczestnikiem codziennych prac,

takich jak dojenie krowy, dostarczanie wody, pielenie, sadzenie czy kopanie ziemniaków. Dzieci zabierano ze sobą w pole także w czasie najważniejszych prac jakimi były żniwa. W tym najwcześniejszym okresie życia małoletni wprawdzie nie uczestniczyli w pracach aktywnie, niemniej mimowolnie przekazywano

im wiedzę i „prawdę” o chłopskim życiu, wypełnionym nigdy nie kończącymi się obowiązkami. Co więcej, jak wspomina po latach wielu wiejskich wychowanków, dziecko już pięcio- czy sześcioletnie było postrzegane jako zdolne do pomocy w gospodarstwie. Mogło przejmować po rodzicach określone powinności, takie jak opieka nad młodszym rodzeństwem czy nadzorowanie pasących się zwierząt. Pisze o tym także Jan Słomka w pamiętniku:

„Od szóstego roku życia zacząłem pasać na pastwisku: trzodę, krowy i konie. Wówczas było to w zwyczaju, że z każdego domu musiał być pastuch, chłopak lub dziewczyna. Jeśli ktoś niemiał własnego dziecka, zdolnego do pasania, trzymał służącego – pastucha. Żadnego dziecka wsiowego pasanie nie minęło, każde

musiało to przeterminować” (Słomka 1929: 7).

Włączanie nawet najmłodszego potomstwa do codziennych prac nie było jednak świadomie i celowo stosowanym środkiem wychowawczym, lecz pewnego rodzaju koniecznością ekonomiczną oraz powielaniem wzoru w jakim dorośli sami wzrastali. Tym sposobem wypas zwierząt (najczęściej bydła), tradycyjnie już został przypisany do obowiązków dzieci i stał się ich codzienną pracą. Niekiedy była ona realizowana wspólnie z rówieśnikami na gromadzkim pastwisku (wówczas mogły pojawić się elementy dziecięcej zabawy), w innych przypadkach wykonywana była w pojedynkę. Wówczas każde dziecko prowadziło swoją krowę na postronku, aby pasła się przy drogach, rowach lub na miedzach. Wypasano wszystko, co hodowano w gospodarstwie: krowy, konie, kozy, owce, trzodę, gęsi, a także pilnowano kaczek nad wodą. Obowiązek troski o zwierzęta domowe przyczynił się do tego, że często na zdjęciach widzimy dzieci, którym towarzyszą ich podopieczni. Wprawdzie Maria Librachowa zwraca uwagę, że dbałość o zwierzęta domowe pozostaje w prostym stosunku do ich wartości użytkowej, co

sprawia, że krowy i świnie zajmują pierwsze miejsce (Librachowa 1934: 75), to jednak na zdjęciach najczęściej widzimy konia, nieco rzadziej krowę, a najrzadziej drób, owce, kozy i świnie. Wiadomości uzyskane z korespondencji pozwalają ponadto na obserwację, że relacje między dziećmi i ich zwierzęcymi

towarzyszami, miały charakter nie tylko utylitarny. Mówi o tym list, którego fragment cytujemy przy zdjęciu zatytułowanym: „Z ulubionymi końmi” (fot. 151). Nakładanie na dzieci absorbujących ciężarów i zobowiązań ograniczających swobodę, w sposób oczywisty prowadziło do skracania czasu ich dzieciństwa, którego cechami powinny być beztroska, zabawa i czas nauki.

W tym miejscu warto również wspomnieć, że w okresie, którego dotyczą prezentowane fotografie, niebagatelną rolę w społecznościach wiejskich odgrywały różnego rodzaju organizacje i stowarzyszenia. Świadczy o tym także pokaźny zasób ilustrujących je zdjęć, jaki znalazł się w tej kolekcji. Działania tych

instytucji nierzadko były ukierunkowane na rozwój psychiczny i fizyczny, a także kulturowy i społecznydzieci oraz młodzieży wiejskiej, choć nie ograniczały się wyłącznie do tego. Włościanin Jan Słomka w swoim pamiętniku wspomina:

„Wszystkie organizacje młodzieży zajmowały się nie tylko sprawami zakreślonymi ich statutami, ale nadto prowadziły w łonie swojem wychowanie fizyczne i przysposobienie wojskowe pod opieką Powiatowego Komitetu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Prawie każda wieś starała się mieć boisko sportowe dla młodzieży (…)” (1929: 470)

Przynależność do lokalnych organizacji i stowarzyszeń częstokroć otwierała przed młodymi mieszkańcami wsi nowe perspektywy i możliwości. Niejednokrotnie też kształtowała nowe elity wiejskie i późniejszą inteligencję chłopską.

Dziecko jako uczestnik świąt i uroczystości

„Zdjęcie utrwala poświęcenie figury Najświętszej Marii Panny. Inicjatorem powstania figury było Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej Oddział

Wieszkowo. Na tym miejscu wypada mi dodać, że nieco wcześniej (…) sumptem całej wioski postawiono na przeciwnym krańcu wsi figurę Serca Jezusowego. I w tym przypadku autorem projektu i jednocześnie wykonawcą był mój wujek (…) Antoni Grzesiński. Wydarzenia tego rodzaju to święto – w tamtych latach – nie tylko mieszkańców danej miejscowości, ale prawie całej parafii. Na zakończenie jeszcze jedna informacja, przed wspomnianymi figurami od wielu lat, zawsze w maju i czerwcu – codziennie – odprawiane są nabożeństwa ku czci Najświętszej Marii Panny i Serca Jezusowego. Schodzą się o wyznaczonej godzinie mieszkańcy wsi i zaczynają swoje modły i śpiewy” (Jan Grzesiński, fragm. listu dołączonego do zdj. 343-37, IAE PAN).

Życie wiejskiego dziecka, podobnie jak i całej społeczności, było zorganizowane wokół cyklicznie powtarzających się okresów pracy i świąt, które wyznaczały również czas odpoczynku.Uroczystości, zarówno religijne, jak i świeckie, nie zwalniały jednak z podstawowych obowiązków domowych, takich jak opieka nad zwierzętami, a przede wszystkim ich nakarmienie i wydojenie (w przypadku krów i kóz). W czasie ważnych świąt religijnych powstrzymywano się od większości prac, z wyjątkiem tych niezbędnych. Prezentowany w tej części zbiór fotografii ukazuje ludzi podczas uroczystości i obrzędów, które nie są związane z życiem rodzinnym ani z dorocznym kalendarzem świąt. Mimo to dzieci wiejskie brały aktywny udział w większości z tych wydarzeń i często asystowały dorosłym. Niekiedy nawet były ważnymi uczestnikami, co potwierdzają zdjęcia przedstawiające dzieci i młodzież, gdy towarzyszą dorosłym.

Zacytowany na początku fragment listu Jana Grzesińskiego ukazuje, jak bardzo w ciągu kilku dekad zmieniło się postrzeganie świąt, ich roli i znaczenia w codziennym życiu. Kiedyś przeżywane były bardziej wspólnotowo, a ludzie czuli silny związek z tradycją i kultywowali zwyczaje w jakich byli wychowani. Zdjęcia prezentowane w tym rozdziale dokumentują też celebrowanie wydarzeń, które choć miały zasięg lokalny – to sporą rangę społeczną i wymiar patriotyczny.

Egzystencja chłopska ma swój znamienny rytm i dynamikę, które od wieków pozostają niezmienne. Najważniejszym okresem w roku, z punktu widzenia funkcjonowania gospodarstwa i dobrobytu ludzi, były zbiory plonów, które trwały przez kilka letnich i wczesnojesiennych miesięcy. Kulminacją prac polowych były żniwa, a zakończeniem – wykopki ziemniaków. Warto zaznaczyć, że w przypadku zagrożenia plonów niekorzystnymi zjawiskami pogodowymi, na przykład podczas burzy w trakcie zbioru zboża, miejscowi księża mogli udzielić dyspensy, pozwalając na wykonanie pilnychrobót ratujących zbiory. Symbolicznym zwieńczeniem tego wytężonego czasu były dożynki, stosunkowo często uwieczniane na fotografiach.

Dożynki zwykle odbywały się po zwiezieniu zboża do stodół, około 23 września, czyli w czasie równonocy jesiennej. Ich ważnym i charakterystycznym elementem było wyplatanie wieńców ze wszystkich uprawianych zbóż (jeszcze przed omłotami), pieczenie bochnów chleba z nowo zebranego zboża oraz tworzenie korowodów, które zmierzały do kościoła, aby złożyć dziękczynienie Bogu za zebrane plony. Można powiedzieć bez przesady, że brała w nich udział cała wioskowa społeczność. Od końca XIX wieku, w zamożniejszych regionach, urządzano dożynki chłopskie, zwane też gospodarskimi, natomiast w okresie międzywojennym powszechne były dożynki gminne, powiatowe i parafialne. Przygotowywały je najczęściej lokalne samorządy, stowarzyszenia i partie chłopskie (Stronnictwo Ludowe), kółka rolnicze, Kościół, a niekiedy także miejscowe szkoły (Szromba-Rysowa 1981, Szyfelbejn- okolewicz 1967). Dożynkom często towarzyszyły wystawy rolnicze, festyny oraz występy ludowych zespołów. Uroczyste świętowanie corocznych plonów stanowiło w tamtym czasie formę zaznaczenia

odrębności stanu chłopskiego i było wyrazem dumy z przynależności do niego (Szyfelbejn-Sokolewicz 1968 r).

Warto zauważyć, że od 1927 roku, aż do wybuchu II wojny światowej, organizowano ogólnopolskie dożynki w Spale, w których uczestniczył Prezydent Ignacy Mościcki (zob. Spała dożynki, 26.10.2018). W 2000 roku, z inicjatywy Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, podjęto próbę przywrócenia tego

przedwojennego zwyczaju i ponownie zorganizowano ogólnopolskie dożynki prezydenckie w Spale (Dożynki Prezydenckie, 27.02.2023).

W prezentowanym zbiorze znajduje się sześć fotografii przedstawiających dożynki, z czego trzy obrazują uroczystości zorganizowane w 1936 roku w Sobniowie, mają one dużą wartość dokumentacyjną. Rzadziej uwiecznianymi uroczystościami wiejskimi były odpusty parafialne (w Albumie prezentujemy jedną fotografię), związane z podniosłymi obchodami dnia patrona danego kościoła. Ich religijny charakter oraz towarzyszące im festyny i zabawy, sprawiały, że chętnie w nich uczestniczono i świętowano nie tylko w obrębie społeczności tworzącej daną parafię, a także sąsiednich wsi.

Trzy z figurujących w tym zespole zdjęć dokumentuje ruch pątniczy: dwa dotyczą pielgrzymki z Oświęcimia i okolicznych wiosek na Jasną Górę w Częstochowie (jedno zostało zrobione w 1936 roku, a drugie w 1947), trzecie wykonano w 1937 roku w Ostrej Bramie w Wilnie, upamiętnia pielgrzymów z parafii Boguty-Pianki. 

Pozostałe fotografie w tym rozdziale ukazują sporadyczne wydarzenia o uroczystym i podniosłym charakterze dla miejscowej wspólnoty. Wśród nich znalazły się takie jak: obchody imienin ważnej osoby w pobliskim dworze, darcie pierza (któremu często po zakończonej pracy towarzyszyła zabawa), wiejskie potańcówki, występy dzieci i młodzieży (na przykład z okazji gminnego święta przysposobienia wojskowego i wychowania fizycznego), czy też sadzenie poświęconych drzewek przy wiejskiej drodze albo poświęcenie figury Najświętszej Marii Panny (której powstaniu patronowało Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej). W zbiorze znalazły się także fotografie dokumentujące momenty ważne z historycznego punktu widzenia, na przykład obchody rocznicy 500-lecia bitwy pod Grunwaldem w 1910 roku oraz zbieranie ziemi na usypanie kopca im. Józefa Piłsudskiego w Krakowie z miejsc, w których Marszałek przebywał (Fischer 2020). Dzięki informacjom dołączonym do fotografii wiadomo, że wiejska młodzież nie tylko brała w nich udział, ale także, że uroczystości te niejednokrotnie były inicjowane przez młodą, kształtującą się inteligencję pochodzenia chłopskiego. 

Dziecko w grupie rówieśniczej

„Już jako czteroletnia dziewczynka posługiwałam pasąc gęsi potem krowy, a w domu widząc jak biedne matczysko męczy się nie mogąc dać sobie rady z dziećmi a było ich rzetelnie „co rok prorok”, pomagałam jej jako że byłam najstarsza, niańczyć ten drobiazg choć prawdę powiedziawszy samejby mnie się niańka przydała, bo cóż to za piastunka z pięcioletniego berbecia. A jednak ile tylko starczyło sił dźwigałam za chustką brata czy siostrę i przy tem pasłam jeszcze krowy. Gdy miałam lat sześć to czułam się zupełnie jak dorosła osoba, a to z tego powodu, że matka wyjeżdżając do miasta (a jeździła dwa razy w tygodniu) nie brała do domu kobiety tylko ja ją zastępowałam. Pilnowałam już i bawiłam sama dzieci, gotowałam jeść, sprzątałam, zmywałam, a nawet próbowałam doić krowy. Nadmienić muszę, że wyciągając wodę ze studni i przy kuchni posługiwałam się stołkiem. Zresztą jak tam było to było i choć młode kostki dobrze nieraz bolały i ręce były poparzone, ale nikt o tem nie wiedział. Najwyższa była nagroda za to gdy matusia przyjechała, była zadowolona pochwaliła, a w nagrodę dała bułkę” (Pamiętnik nr 3, 1935: 9 [autorka nieznana])

Okres dzieciństwa, który określany bywa „arkadyjskim czasem beztroski”, w przeciwieństwie do dorosłości kojarzonej z „wygnaniem z raju”, w pamięci ludzi dorastających na zacofanej wsi polskiej w pierwszych dekadach XX w. zapisał się różnymi obrazami, pełnymi blasków i cieni. W pamiętnikach chłopskich i zapiskach towarzyszących przekazanym zdjęciom zachowało się wiele historii, w których pobrzmiewa jeszcze echo wojennych strat oraz dramatycznych przeżyć. Mimo to nie brak również relacji radosnych, mówiących o dziecięcych wybrykach, wyczynach, rywalizacji, przyjaźni i małych przyjemnościach w postaci ziemniaków pieczonych w ognisku na polu lub aromatycznych jabłek zrywanych w cudzym ogrodzie. Sentymentalizm wspomnień nie zawsze jednak idzie w parze

z dosłownością wykreowanego obrazu. Dopowiedzeniem tego, czego nie widać w kadrze uchwyconym przez objazdowy zakład fotograficzny, mogą być źródła terenowe – dlatego kolejny raz sięgamy po fragment opisu rzeczywistości młodocianych mieszkańców wsi, tym razem nieco dłuższy:

„Zbytkiem dla wiejskiego dziecka jest również swoboda, wesołość i beztroska. Dążność dziecka do zabawy uważa się za ucieczkę od pracy, za wyraz trzpiotostwa, słowem za zły prognostyk dla jego przyszłości. Podobnie traktuje się i śpiew: w wielkim poście, w piątki, we wszelkiego rodzaju wigilje, dni krzyżowe i suche pod groźbą grzechu śpiewać nie należy. Biorąc jeszcze pod uwagę ciągłe zapędzanie do wyręczania dorosłych, stwierdzić musimy, że chwile swobody i wolności są dla dzieci bardzo rzadkie i krótkie, a naturalna dążność do zabawy w połowie nie znajduje zaspokojenia. Tłumione tendencje w odpowiedniej chwili wyładowują dzieci tutejsze w dość ostrych i wychowawczo niepożądanych formach. Dużo sposobności ku temu daje zbiorowe pasanie bydła lub też tak zwane „chodzenie za podtrzódkę”. Na pastwisku chwyta się krowę sąsiada za ogon i okłada się ją kijem, ażeby przy biegnącej użyć rozkoszy zawrotnego biegu; tam dosiada się na oklep konia, ażeby użyć przyjemności jazdy; tam zgina się młode drzewo, ażeby w czasie odprężenia użyć huśtania, a w razie złamania się wierzchołka rozbijając nosy, lub łamać ręce i nogi; tam swobodnie używa się wszystkich przekleństw i najordynarniejszych słów, jakie kiedykolwiek się słyszało; tam przyglądanie się stosunkom płciowym zwierząt stanowi dla dziecka uświadomienie seksualne, często przedwczesne i zdobyte w formie wychowawczo niepożądanej. Tam wreszcie swobodnie urywa się języki, łamie nogi i wykręca skrzydła wybranym z gniazd wroniętom. Wpływy pastwiska są dla dziecka wiejskiego tem, czem są wpływy ulicy dla dzieci miejskich: czynnikiem najczęściej demoralizującym. Poza tem pasanie wiąże się z rannym wstawaniem (przed pójściem do szkoły), z niedojadaniem, z narażaniem na chłód i niepogodę, a wszystko to źle wpływa na zdrowie, na frekwencję szkolną i ujemnie odbija się na wynikach pracy w szkole” (Librachowa 1934: 178).

Trzeba przyznać, że ten sugestywny opis sytuacji dziecka na południowym Podlasiu, pełen krytycyzmu wobec ówczesnych praktyk opiekuńczo-wychowawczych, zawiera sporo trafnych spostrzeżeń, które jeszcze na początku XX w. budziły niepokój podróżujących po kraju pedagogów i wiejskich nauczycieli. Ich rola w poprawie warunków bytowych i rozwojowych dzieci wiejskich była nieoceniona. Wielu z nich wykonywało swoją pracę z powołaniem i poczuciem misji, jaką

było szerzenie oświaty w środowisku chłopskim, zaniedbanym ekonomicznie i społecznie. W tym celu niejednokrotnie decydowali się poświęcić swoją miejską karierę i wygodne życie w otoczeniu ówczesnych osiągnięć cywilizacyjnych, na rzecz prostego życia, nierzadko pod wspólnym dachem z chłopską rodziną, w prymitywnych warunkach higieniczno-sanitarnych. Zaangażowanie nauczycieli i ich starania trafiały na podatny grunt, stąd też przynosiły obfite owoce rekompensujące poniesiony trud. Szkoła dla wielu wiejskich dzieci była azylem, miejscem bezpiecznym i przewidywalnym, gdzie mogły odpocząć od pracy i domowych obowiązków. Nierzadko była jednak przywilejem, z którego korzystały wybiórczo lub wyłącznie sezonowo, gdy pozwalał na to kalendarz prac polowych.

Szkolne lekcje służyły nie tylko nauce pisania, czytania i liczenia, ale też dawały obycie, ogładę i uczyły zasad pożycia społecznego oraz umiejętności, które okazywały się niezwykle pomocne w życiu.Ponadto to nauczyciele na ogół inicjowali wiele wydarzeń w lokalnej społeczności i organizowali czas

wolny dzieci. To oni najczęściej powoływali do życia i prowadzili koła zainteresowań, stowarzyszenia i instytucje mające, na przykład, na celu budzenie świadomości narodowej i patriotyzmu, a z czasem szerzenie idei spółdzielczości. Śmiało można powiedzieć, że wiejska szkoła oraz jej kadra krzewiły

wiedzę i kulturę oraz inicjowały zmiany, które dotyczyły również dzieci (podejścia do nich, wychowania, właściwego wyżywienia i opieki).

Z perspektywy czasu widać, że wiejskie szkoły z przełomu XIX-XX w. w najwyższym stopniu spełniły swoją rolę i w znacznym stopniu przyczyniły się do poprawy warunków życia dzieci w chłopskiej społeczności. Wydłużyły im również czas beztroski, zabawy, obcowania z rówieśnikami i poznawania świata. Dowodzą tego także prezentowane w Albumie zdjęcia wykonane w kolejnych dziesięcioleciach XX w., na których zaobserwować można różne przejawy młodzieńczej swobody i radości, jak też formy spędzania wolnego czasu. Wśród zaprezentowanych w tym rozdziale 37 fotografii, 18 dotyczy „szkoły, jako krótkiego czasu beztroski”, a 19 „czasu wolnego i zabawy”. Uważny czytelnik bez trudu zauważy, że warunki w jakich odbywała się nauka szkolna różnią się znacznie

w zależności od regionu, w którym fotografia została wykonana. Obrazuje to uwidoczniony na zdjęciach stan budynków i ich otoczenie, wyposażenie sal, a w największym stopniu wygląd i ubiór uczniów. Jakkolwiek każdorazowo dostrzegalna jest staranność i odświętność odzieży skompletowanej specjalnie na okoliczność wykonania zbiorowego portretu uczniowskiego, to czasami trudno ukryć ubóstwo niektórych dzieci, bose stopy i smutne twarze. Obciążanie dzieci wiejskich od ich wczesnych lat zajęciami gospodarskimi i rodzinnymi (na przykład obowiązek opieki nad młodszym rodzeństwem) sprawiało, że czas uczęszczania do szkoły był dla wielu z nich czymś odświętnym, a niejednokrotnie również trudno dostępnym. Szerszy wgląd w sytuację dziecka wiejskiego i jego edukację w drugiej połowie XIX wieku znajdujemy we wspomnieniach Jana Słomki:

„W owym czasie [druga połowa lat 50.XIX wieku – red.] nastała w Dzikowie szkółka elementarna, a założyła ją własnym kosztem śp. hr. Gabrjela z Małachowskich Tarnowska. Ona to sprowadziła panią, która nazywała się Pawłowska, i wybrała kilkanaście dziewcząt ze wsi, żeby je ta pani uczyła czytać, pisać i robót ręcznych. Po roku czy dwóch istnienia tej szkółki – a miałem wtedy rok 12-ty – gdy przyszła jesień, i bydło przestało chodzić na pastwisko, prosiłem usilnie w domu, żeby mię posłali na naukę do pani Pawłowskiej. Po długich namysłach posłali mię i chodziłem na nauki przez zimę. Przez ten czas poznałem abecadło i nauczyłem się składać litery czyli »ślabizować« (…) do nauki zaś służyły małe książeczki, zwane groszówkami. (…). Nauka odbywała się z budynku hrabskim (…) Zaczynała się w jesieni, gdy bydło przestało chodzić na pastwisko, a kończyła się wiosną, skoro bydło `zaczęli wyganiać i dzieci zaczęły pasać (…) Z końcem roku szkolnego był popis publiczny czyli egzamin, na którym bywała hr. Gabrjela Tarnowska, księża i rodzice dzieci szkolnych.

(…) Dla rodziców było to też wielkim zaszczytem, jeżeli dziecko popisywało się dobrze na egzaminie w czytaniu, pisaniu czy rachunkach. (…) Z wiosną po jednej zimie nauki, przestałem – jak inni – uczęszczać na naukę i całe lato spędziłem na pastwisku. Przestała też istnieć ta szkółka w Dzikowie.” (Słomka 1929:9-10).

Jak zaznaczają badacze w początkach XX wieku, niedopełnianie obowiązku szkolnego, wynikało ze złożonych przyczyn. Niedostatek czy wręcz bieda nie były jedynymi czynnikami, które mu sprzyjały. Równie istotny był fakt, że było to dopiero pierwsze pokolenie dzieci chłopskich, które miały pobierać

regularną naukę szkolną. Nie dostrzegano zatem sensu wydawania pieniędzy na przybory szkolne i zdobywanie umiejętności, bez których dotąd się obchodzono. Librachowa zwraca uwagę, że:

„Syn bogatego włościanina musi się tyleż naprosić rodziców o książkę czy zeszyt, co syn wyrobnika, mimo różnic w położeniu materjalnem. I pierwszy i drugi usłyszy przytem niejedno przykre słowo, niejedną złośliwą uwagę pod adresem nauczyciela i szkoły, a wreszcie ostrzeżenie: »a pilnuj, bo drugiego nie dostaniesz«” (Librachowa 1934: 71).

Czas pobytu dziecka w szkole postrzegano przede wszystkim jako utratę „rąk do pracy”, nawet tak małych jak dziecięce. Dlatego nie było znacznych dysproporcji między rodzinami zamożniejszymi,jak i biedniejszymi jeśli chodzi o kształcenie dzieci – także na tym najbardziej elementarnym poziomie.

W okresie międzywojennym sytuacja stabilizuje się, a szkoła niewątpliwie staje się ważnym elementem życia społecznego. Z dniem 1 września 1939 roku ten ład został zburzony. W tym miejscu pragniemy oddać głos Barbarze Solarz wówczas uczennicy szkoły podstawowej, która w dołączonym do zdjęć liście

tak wspominała czas szkoły w kontekście wojny i jej zakończenia:

„(…) chociaż byliśmy jeszcze dziećmi, jednak doskonale rozumieliśmy sytuację wojenną, nędzę i strach, nasłuchiwanie czy nie idą. Pamiętam, jak panicznie się bałam munduru niemieckiego, każde pukanie do drzwi zatrzymywał oddech i przyspieszało bicie serca. Bałam się chodzić na lekcje, bo w szkole naszej mieszkali Niemcy. Pamiętam, jak właśnie ta wychowawczyni przyszła pewnego razu i ze łzami w oczach oznajmiła nam, że od dzisiejszego dnia nie będziemy już mieć lekcji w tej szkole. Lekcje będą się odbywać w pobliskiej wiosce, bo nasza wioska będzie zajęta. Nikt nie pytał dlaczego, przez kogo. W klasie zrobiło się bardzo cicho i wszyscy wyszli bezszelestnie ze szkoły (…). A tu potem wyzwolenie! Znów nasza szkoła, znów wszyscy razem. Wielka radość i poczucie bezpieczeństwa . A ja znów się bałam, znów myślałam, że to tylko na jakiś czas, aż coraz bardziej utrwalałam sobie rzeczywistość i dopiero gdzieś w tych latach byłam pewna, że to koniec, że jesteśmy naprawdę wolni i tak się tym cieszyłam, w tym okresie przeżywałam największą radość życia i sens życia, i chociaż byłam dzieckiem rozumiałam to doskonale, bo przecież myśmy byli dorosłymi dziećmi” (Barbara Solorz, fragm. listu dołączonego do zdj. 369/1-5)

W części Albumu poświęconej zabawie przeważają ujęcia dokumentujące jej grupowy charakter i spontaniczność. Mimo to warto mieć świadomość, że typowych codziennych rozrywek wiejskich dzieci wśród nich nie ujrzymy. Prędzej można je poznać z lektury wspomnień i relacji zachowanych w społecznych archiwach pamięci. Obraz, który się z nich wyłania stoi w dużym kontraście do zdjęć zachowanych w rodzinnych albumach, które przedstawiają czyste i ładnie ubrane dziewczynki oraz chłopców w otoczeniu kolorowych zabawek i bujnych, zielonych ogrodów. Przypuszczalnie „prawdziwy” intymny i sekretny świat dziecięcych zabaw jest w tym przypadku jedną ze sfer, określonych przez nas, jako „nieobjęte obiektywem”. Pamiętajmy także o jeszcze jednym mniej widocznym na zdjęciach aspekcie dziecięcych swobód i wybryków, istotnym zwłaszcza ze względu na brak opieki i nadzoru ze strony dorosłych. Wiele z popularnych wówczas sposobów spędzania wolnego czasu uznalibyśmy dziś za niebezpieczne lub wręcz niedozwolone. Miało to zresztą swoje konsekwencje, nierzadko tragiczne, gdyż

wiele dzieci chłopskich ulegało niebezpiecznym wypadkom, na przykład podczas kąpieli rzecznych, skoków z wysokości, bijatyk, brawurowej zabawy wśród zwierząt itp.

W rozdziale tym znalazły się także fotografie dokumentujące działania artystyczne dzieci wiejskich (muzykowanie, teatr amatorski) i choć nie ma ich w udostępnionym zbiorze zbyt wielu, są dowodem, że w życiu wiejskich dzieci udawało się znaleźć sposobność, aby „trwonić czas” na rozrywki i przyjemności.

Dzieciństwo uwikłane w mniejsze i większe dramaty

„Zdjęcia są zniszczone, gdyż niektóre przetrwały wysiedlenie w czasie wojny, aż się dziwię, że w ogóle zostały przechowane przez ludzi” (Apolonia

Jasiewicz, fragm. listu dołączonego do zdj. 332)

W tym rozdziale koncentrujemy się na mniej oczywistych aspektach życia dzieci. Nieodłącznie wiązały się one jednak z ich dorastaniem i poznawaniem świata, a także stanowiły kluczowe elementy nabywania trudnej wiedzy o ludzkiej egzystencji. Jak wspominałyśmy już wcześniej, bogactwo przyrody i urokliwość wiejskich krajobrazów, do których przyzwyczaiła nas swojska ikonografia z sielskimi przedstawieniami rustykalnych zagród chłopskich i beztrosko bawiących się przed nimi dzieci, to tylko nikła część ich rzeczywistości. Znacznie więcej było w niej smutku, bólu i trosk niż jest to w stanie przedstawić jakikolwiek obraz. Nie jest bowiem zaskoczeniem, że aparat fotograficzny znacznie częściej uwieczniał chwile podniosłe, wyjątkowe i w szerokim sensie uroczyste, niż te obrazujące codzienne zmagania o przetrwanie, zachowanie godności, zapewnienie bezpieczeństwa sobie i swoim bliskim. Nie mówiąc już nawet o momentach najbardziej intymnych, związanych z porażkami, stratami, cierpieniem, samotnością i łzami bezsilności. Obszarów wiejskiego dzieciństwa „nieobjętych obiektywem” jest sporo i znacznie więcej na ich temat można dowiedzieć się ze wspomnień niż ze zdjęć. Tym niemniej jednak i w prezentowanej kolekcji znalazły się fotografie dokumentujące, nie zawsze dosłownie, trudne dziecięce doświadczenia, na ogół związane z dramatycznymi przeżyciami osobistymi lub rodzinnymi. Wśród przyczyn nieszczęść, które nadawcy i nadawczynie zdjęć przywoływali najczęściej, znajdują się: wojna, deportacje i wywózki, choroby i kalectwo, bieda, sieroctwo, wykluczenie. Z literatury wspomnieniowej i archiwów historii mówionej wiemy również, że nie mniej częstymi powodami cierpienia były przemoc, opuszczenie oraz izolacja społeczna.

Zwłaszcza w okresie powojennym warunki bytowe wiejskich dzieci były bardzo ciężkie. Znacznie wzrosła wtedy liczba osamotnionych i pozbawionych domów dzieci. Według danych szacunkowych po 1945 r. przeszło 1,5 mln małoletnich w Polsce było sierotami lub półsierotami. W przypadku najmłodszych pochodzących ze wsi, które znalazły się w takiej sytuacji, opiekę nad nimi sprawowało Chłopskie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci powstałe w 1945 r. W późniejszym okresie zostało ono połączone z Robotniczym Towarzystwem Przyjaciół Dzieci i utworzono jedną organizację pod nazwą Towarzystwo Przyjaciół Dzieci (por. Bittner-Szewczykowa 1984: 129). W latach międzywojennych sytuacja wiejskich sierot była porównywalnie dotkliwa i przejmująca, pomimo, że na ogół pozostawały one pod opieką rodziny i krewnych. Jakkolwiek w prezentowanej kolekcji fotograficznej nie ma zdjęć dokumentujących organizację opieki nad dziećmi pozbawionymi rodziców lub jednego z nich, to wspomnienia i pamiętniki chłopskie pełne są żałosnych opisów strat doświadczonych w dzieciństwie; 

„Stało się. Zostaliśmy sierotami, siedmioro drobiazgu z ojcem takim srogim i nieprzystępnym. Rozpacz moja nie ma granic! Dostaję wprost obłędu na samą myśl, jak ja sobie poradzę! Przecież mam dopiero jedenaście lat i takie szczupłe, drobne ręce. Lecz przyrzekłam matce w godzinę śmierci, że będę matką

i opiekunką dla rodzeństwa, i tak być musi. Całą swą rozpacz i ból topię w pracy. Od świtu do nocy, a często i w nocy pracuję ponad siły. Na rękach występują żyły jak postronki, stawy puchną, ale ogarniam wszystko, jak mogę, gospodarstwo idzie wzorowo, ale cóż! Ojciec wpada w manię chytrości wprost chorobliwej. I tu zaczyna się tragedia sierocej doli, chodzimy wszystkie wprost nago i boso, na całą zimę mamy zaledwie jedną parę drewnianych chodaków. Toteż zimno, a często nawet i głód nam dokucza, a ojciec wszystko sprzedaje i sprzedaje, pieniądze gdzieś chowa i nawet mleka dla małych dzieci żałuje” (Pamiętnik nr 3, autorka nieznana, 1935: 9)

Znamienne, że wiele wymienionych nieszczęść szło z sobą w parze, pogłębiając dramatyzm chłopskiej egzystencji. Nie jest też zaskoczeniem, że stosunkowo rzadko i poniekąd z przypadku, świadectwa krzywd i życiowych niepowodzeń znajdują swoje odzwierciedlenie na fotografiach pochodzących z prywatnych Albumów rodzinnych. Dokumentowanie wiejskiej biedy i codziennych problemów to raczej domena profesjonalnych fotografów poszukujących efektownych kadrów, ale

też obiekt zainteresowania badaczy zbierających materiały terenowe. Uważny czytelnik Albumu może jednak dostrzec, że jednym z wyraźnie tabuizowanych tematów wiejskiej fotografii, zwłaszcza rodzinnej, jest choroba i niepełnosprawność. Ich widoczna nie(obecność) jest tym bardziej ewidentna, że

z literatury źródłowej wiadomo, że odsetek ludzi z różnymi ułomnościami fizycznymi i intelektualnymi w populacji wiejskiej był bardzo wysoki. Ślady tego znajdujemy także w publikowanych relacjach i niepublikowanych zapisach historii mówionej. Wśród nich liczne są opisy przeżyć doświadczanych przez matki w związku z kalectwem lub chorobami dzieci; jedna z kobiet po latach pisała:

„W roku 1925 doczekałam się wreszcie syna, a z nim i nowych trosk, bo przybywało. Syn, Kaleka coraz więcej pracy, a przy tym zaczęłam zapadać na zdrowiu, czując dotkliwy ból w krzyżu, a widocznie z nadwyrężenia żył zaczęłam stopniowo tracić władzę w prawej ręce. Nic zresztą dziwnego na taką pracę; sama sobie nieraz się dziwiłam, skąd mi się bierze tyle siły i zdrowia, ale i ono widocznie z czasem się wyczerpało. Do tego jeszcze przybyło mi najokropniejsze zmartwienie, okazało się bowiem po roku, że ten tak upragniony przez ojca syn jest kaleką na oczy, mianowicie nie widzi na jedno oko zupełnie, a na drugie bardzo mało, pomimo że ma najczyściejsze i najnormalniejsze oczy. Zdumiewali się lekarze, że coś podobnego jeszcze nie widzieli, i pomimo kosztów nic poradzić się nie dało i dziecko pozostało ku mej strasznej rozpaczy prawie niewidome” (Pamiętnik nr 3, 1935: 39).

Wśród zdjęć prezentowanych w Albumie, znalazły się trzy fotografie, które odnoszą się pośrednio do niepełnosprawności dziecka. Wszystkie one pochodzą od jednej nadawczyni, która w dołączonym do zdjęć liście opisała tragiczne okoliczności przyczyniające się do kalectwa jej młodszego brata. Fotografie

te – jedyne w tak licznym zbiorze – są dowodem wielkiej szczerości i odwagi mówienia o tym, o czym na wsiach na ogół milczano, i co wstydliwie skrywano przed oczami sąsiadów w ciemnych kątach izb. Piękno i siła tych zdjęć przekonały nas do ich wyboru i przedstawienia w tej publikacja, która, jakby nie

było, omawia i ukazuje różne oblicza wiejskiego dzieciństwa. Natomiast, niezwykłość wspomnianych fotografii wyraża się, naszym zdaniem, w ich bezpośredniości i dosłowności oraz w spojrzeniach kobiet i dzieci, emanujących troską i czułością wobec chłopca, który jest przyjęty takim jaki jest, i dla którego jest miejsce w rodzinie.

Zasygnalizowane w tym rozdziale tematy dotychczas podejmowane były marginalnie i najczęściej omawiane w kontekście wielowątkowych opracowań na temat wsi i jej mieszkańców. Niewątpliwie jednak zasługują na wnikliwe zbadanie, ponieważ nie tylko stanowią „sferę dziecięcego życia nieobjętą obiektywem”, ale również „nienakreśloną piórem”.

Mając na uwadze, że prezentowany Album fotograficzny z założenia powinien ukazywać szerokie spektrum zagadnień związanych z wiejskim dzieciństwem, zdecydowałyśmy się na przedstawienie kilkunastu zdjęć, które dotyczą mniej eksponowanej sfery życia dzieci. Darczyńcy niniejszych fotografii z pewnością zdawali sobie sprawę z ich intymnego charakteru i dramatycznych losów ludzkich, które się za nimi skrywają. Mimo to zdecydowali się je przekazać i udostępnić, co odczytujemy jako szczodry gest, a także niosący swoiste przesłanie ich odbiorcom. 

W rozdziale tym znalazło się trzynaście zdjęć, a każde z nich w większym lub mniejszym stopniu koresponduje z wątkami i historiami zainicjowanymi w poprzednich rozdziałach. Jakkolwiek ich zakres problematyczny nie wyczerpuje podjętego tutaj tematu, to skłania do refleksji nad tą sferą dziecięcego życia, której nie odzwierciedlają zdjęcia, gdyż nie jest wystawiana na „błysk fleszy”. 

Być może z czasem – za sprawą studiów nad źródłami wspomnieniowymi i relacjami chłopskimi, opracowywanymi przez wnikliwych badaczy i historiografów wsi polskiej – dowiemy się o niej nieco więcej. Póki co musimy zadowolić się dostępnymi opracowaniami i opisami etnograficznymi, pomimo że na ogół podejmują one te zagadnienia w stopniu marginalnym. Tym bardziej jednak należy docenić zbiór, którym dysponujemy, ponieważ, jak zauważyła jedna z kobiet przekazujących swoje rodzinne pamiątki: „aż się dziwię, że w ogóle zostały przechowane przez ludzi” (Apolonia Jasiewicz, fragm. listu dołączony do zdj.

332). Podczas, gdy inna nadawczyni zdjęć w dołączonym do nich liście wyjaśniała: „Nie posiadam fotografii z okresu wojny i okupacji, a okres ten ze względów rodzinnych chciałabym zapomnieć” (Krystyna Skarbek, zdj. 329). 

15. Portret małżeństwa z dwiema córkami
15. Portret małżeństwa z dwiema córkami (vertical)